Zanzibar to pierwsza moja podróżna destynacja, znajdująca się poniżej równika. Uświadomiłam to sobie dopiero na miejscu, ale nie była to moja najdalsza podróż.
Unguja, bo tak nazywa się główna zanzibarska wyspa, zauroczyła mnie od pierwszego wejrzenia. Hmm, no może od drugiego, bo lotnisko nie zachwyca 🙂 Bardzo gościnne, urocze Stone Town odkrywało swoje różne oblicza i zakątki, od bladego świtu po późne wieczory. Bajeczne dla turysty, skromne i biedne dla mieszkańców Matemwe dało nam oddech od miasta, ale i skłoniło do refleksji. Czas spędzony wśród lokalnej społeczności był za krótki, niewystarczający, ale tak fantastyczny i pełen życzliwości.
Sporo oczywistości można by napisać po tej podróży. Ale jest też kilka małych przebłysków, sytuacji, po których zadziwienie zostało na chwilę w moich myślach. Takich jak duma kobiety z Matemwe z posiadania eleganckiej torebki. Pozowała z nią do zdjęcia w taki sposób, jakby był to najważniejszy element świadczący o jej lepszym statusie. Albo poranne odwiedziny na targu rybnym, gdzie mężczyźni z wiadrami płyną jak najdalej, aby dotrzeć do napływających łodzi i choć jedną partię ryb dostarczyć na brzeg i zarobić kilka monet. I jeszcze pomalowane oczy niemowląt, i wielkie pająki, i liczne koty i kury na uliczkach miasta…
Będziecie tam szczęśliwi - mówił Marcin Kydryński, zachęcając nas do tej podróży. I miał rację. Byliśmy i będziemy. Bo zamierzamy tam wrócić...