Czy czas wielkiej lizbońskiej fiesty to dobry moment, aby odwiedzić to piękne miasto? Na pewno wyjątkowy, dający zupełnie inny obraz niż przez pozostałe kilkadziesiąt tygodni...
Niemal puste na co dzień, ożywające wieczorami uliczki starej Alfamy, w czasie festiwalu św. Antoniego przybierają całkiem inne oblicze. Kolorowe girlandy, na każdym kroku grille z sardynkami czy kiełbaską, stoiska z naparstkami lepkich słodkich alkoholi, tłumy ludzi podrygujących w rytm niezbyt wysmakowanej muzyki. Tańce, śmiechy, zabawa. Kolejki do bardzo drogiej i trudnej do znalezienia toalety… A już parę dni później, gdy uprzątnięte zostaną wszystkie prowizoryczne sceny, bary, stoliki - powrót do klimatycznej atmosfery, do lamp ledwie oświetlających kilkanaście metrów, do sączących się przez wąskie drzwi co kilka domów dźwięków fado…
Ta czerwcowa festiwalowa Lizbona ma swój niewątpliwy urok. Z jednej strony - religijne przeżycie dla licznych mieszkańców, którzy nie zważając na upał i trudną ścieżkę, maszerują w długiej procesji, wyraźnie rozmodleni. Ogień przed kościołem, liczne figurki świętych, zablokowane uliczki Alfamy. Ale te katolickie tradycje to tylko tło tego, co ogarnia całe miasto - wielkie szaleństwo, kilkugodzinna parada prezentująca poszczególne dzielnice Lizbony. Długie przygotowania, bardzo kreatywne stroje, zaskakujący program każdego występu, tłumy publiczności - to wszystko dzieje się wokół Avenida da Liberdade, oczywiście z telewizyjną transmisją. Hektolitry piwa i tysiące sardynek trafiają wprost do żołądków wesołego towarzystwa. Lizbona nie śpi, baluje póki sił.
Warto przeżyć to święto chociaż raz, przyglądając się, jak bawią się Portugalczycy. Warto zobaczyć takie właśnie miasto, nie zapominając, że to obraz tylko kilku dni.